Krzywa przegroda nosowa - cz. II - jak wygląda zabieg w znieczuleniu miejscowym | Ochoroba.pl
16.04.2024 Dziś imieniny Bernarda, Biruty, Erwina

Wiedza użytkowników: zabiegi

Krzywa przegroda nosowa - cz. II - jak wygląda zabieg w znieczuleniu miejscowym

avatar
Autor:
Wiek:
42 lat
Miasto:
Płeć:
mężczyzna
Jestem:
nie związana/y ze służbą zdrowia
image

Część II:

Przed operacją lekarz przeprowadził ze mną ankietę aby ustalić niedogodności, które towarzyszyły mi z powodu skrzywionej przegrody nosowej. W ankiecie było wiele pozycji, o których nie miałem pojęcia. Kłopoty z zatokami, oddychaniem, jakieś aluzje do alergii, bóle głowy itd. itd. Według ankietera w przyszłości miałem wypełnić podobną ankietę, która miała określić na ile zabieg podniósł mój komfort życia. Po ankiecie podpisałem też zgodę na przeprowadzenie zabiegu.

 

Oczywiście nie mogłem nic jeść na kilkanaście godzin przed zabiegiem. Tuż przed samą operacją podano mi już pierwsze leki, które były już wstępem do znieczulenia (prawdopodobnie tzw. Głupi Jaś). Po przyjściu do szpitala na ręce instalują nam tzw. wenflon (coś jak stała wtyczka do naszych żył. Dzięki temu nie muszą nas potem kłuć igłami) do podawania leków czy kroplówek.

Podróż na salę odbywała się chyba na łóżku albo na wózku (w sumie nie wiem po co, bo chłop jestem raczej sprawny). Gdy dojechaliśmy okazało się, że wszystko odbywa się na fotelu, a sam zabieg odbywa się na siedząco.

Nie tak sobie wyobrażałem salę operacyjną, ale na tym bloku operacyjnym było ciemno. Ściany były jakieś ciemne, światła było raczej mało. To pewna ekstrawagancja po tym co widzimy na filmach, gdzie sale operacyjne to zazwyczaj jasne, białe sale. Wrażenia były dość ciekawe ponieważ w całym pomieszczeniu odbywało się kilka operacji. Każdy z zespołów rozmawiał, niekiedy dochodziło do wymian zdań między lekarzami operującymi różnych pacjentów Poszczególne stanowiska oddzielone były jakimiś cienkimi ściankami, albo nawet kotarami (dokładnie nie pamiętam, ponieważ byłem już wtedy poddany mocnym szprycom i w sumie, gdyby nie to, co nastąpiło po kilku minutach, pewnie zasnąłbym słodziutko).

Po tym jak posadzili mnie na fotelu zostałem przykryty, a pod twarzą postawili mi miskę na krew, odpady itd. Okropne nie? Ale nie jak to co nastąpiło po chwili.

Uderzenie młotkiem w zęby. Tak, tak, wiem, że to kiepski sposób do zachęcenia kogoś do operacji na skrzywioną przegrodę nosową, ale to właśnie najlepiej opisuje uczucie, które ma się podczas zabiegu. Ale uwaga, oczywiście nie czuję się bólu, tylko dyskomfort ucisku na zęby. Ponieważ tuż przed zabiegiem otrzymuje się zastrzyk (z narkozą miejscową), całe miejsce jest znieczulone i de facto nic nie boli tak, aby zrezygnować z zabiegu. Niestety nerwy wokół zębów nie pozostają obojętne, i przejmują część odczuć na siebie. Z dzisiejszej perspektywy nie pamiętam tego jako ból, ale jako dość znaczny dyskomfort.

Sam zabieg jest dość nudny. Gdy siedziałem na tym fotelu, i zbierałem razy jakimś młotkiem w nos, miałem nawet refleksję iż zawód lekarza jest zawodem rzemieślniczym, dość prymitywnym i wymagającym brutalnej siły. Blisko jest mu do zawodu kowala czy cieśli. Otóż operująca mnie młoda lekarka po prostu waliła mnie w nos przy użyciu jakiegoś dłuta. Oczywiście nie było to pewnie dłuto, ale były to raczej na pewno 2 narzędzia. Miałem wrażenie, że jednym nacelowuje na przerośnięte fragmenty chrząstki w nosie (chyba mówi się na to tzw. małżowina nosowa), a drugim (młotkiem) uderza zrywając je, niczym cieśla, który również młotkiem i dłutem równa nieheblowaną deskę. Z jedną nierównością lekarka dość długo się męczyła, ponieważ uderzała w nie chyba nawet kilkanaście razy.

Dźwięki łamanych chrząstek musiały być na tyle straszne, że nagle spadło mi ciśnienie. Tą chwilę wspominam jako najprzyjemniejszą podczas zabiegu. Maszyna robiąca Pi, Pi (kto lubi Monty Phytona, ten wie o co chodzi), która prawdopodobnie mierzyła moje czynności życiowe, nagle zaczęła robić Pi Pi jakoś bardzo rzadko. Lekarki od razu to wychwyciły, odczepiły się od mojego nosa (pomyślałem sobie, uffff, oby ta chwila trwała jak najdłużej) i skupiły się na wyrównaniu mojej pracy serca. Byłem rozczarowany jak gładko im to poszło. Z tego co zrozumiałem, podały mi coś do kroplówki, albo wstrzyknęły wprost do ręki. Po chwili ciśnienie wyrównało się, a maszyna znowu robiła Pi Pi w dobrym tempie.

Niestety lekarka znowu chwyciła za młotek i wróciła do okładania moich nozdrzy. Po usunięciu nadmiaru chrząstek, w nos wstawione zostały jakieś plastikowe elementy a wszystko na koniec zostało elegancko zaszyte. Do dziś mam wrażenie, że szew ten jest w miejscu gdzie oba nozdrza łączy chrząstka (tak jakby usuwanie nadmiaru odbywało się nie w poszczególnych dziurkach, ale między jedną dziurką a drugą - czyli w tym miejscu gdzie jest chrząstka (gdybym był krową, to tą chrząstkę, którą podejrzewam, miałbym przebitą okazałym kolczykiem - to tak dla zobrazowania czytelnikom tego tekstu, o co mi chodzi). Na sam koniec zakładany jest opatrunek - tampon, który mocują dodatkową gazą. Gdy wszystko jest gotowe, zabierają nas na salę.

Czytaj pozostałe wpisy:

Część I -> http://www.ochoroba.pl/2087-zabieg-na-skrzywiona-przegrode-nosowa-czesc-...

Część III -> http://www.ochoroba.pl/2089-skrzywienie-przegrody-nosa-cz-iii-wrazenia-p...



Na ten temat:


Wiedza użytkowników:

badania (64)
choroby (416)
ćwiczenia (13)
diety (50)
intymnie (61)
leczenie (117)
lekarze (9)
leki (64)
operacje (10)
placówki (10)
porady (409)
prośby (1)
przepisy (58)
urazy (18)
wypadki (32)
zabiegi (36)




Realizacja stronki: openBIT