Nie jestem entuzjastką szamaństwa i w życiu codziennym stronię od rytuałów. Jakieś dwa lata temu całymi tygodniami przeraźliwie bolał mnie kark. Poza tym nie chciało mi się jeść, nie chciało mi się wstawać rano, psychicznie też miałam dość wszystkiego. Wtedy, zanim udałam się do tradycyjnego lekarza (do którego mnie wyciągnąć niełatwo), za namową koleżanki poszłam do masażysty Lomi-Lomi (do dziś nie wiem, jak ona mnie przekonała).
Jak się dowiedziałam, masaż Lomi-Lomi wywodzi się z Hawajów. Tradycyjnie wykonywali go kapłani. Zaszczytu tego dostępowały osoby u progu ważnych życiowych wydarzeń, np. wojownicy przed walką. Zabieg ten nie jest klasycznym masażem - ugniataniem kolejnych partii mięśni. Wywodzi się bowiem z hawajskich wierzeń, w których dużą role odgrywają jedność człowieka ze światem, miłość i energia. Dlatego właśnie zabieg ten ma silnie oddziaływać na sferę psychiczną, wspomagać przepływ zastygłych emocji. Nie trzeba w to wierzyć, ale warto spróbować, bo efekt odczuwają nawet tacy sceptycy, jak ja kiedyś.
Masażysta podczas zabiegu wykonuje taneczne ruchy, płynnie przemieszczając się wokół stołu. Nastrój tworzą muzyka, świece i płatki kwiatów. Okrycie intymnych części ciała ręcznikiem zapewnia komfort i poczucie bezpieczeństwa.
Wszystko zaczyna się od pokrycia ciała pachnącym olejem. Masaż wykonywany jest przedramionami. Masuje się najpierw tył, a później przód ciała - a więc nie tylko plecy, ale i stopy, dłonie, twarz. Przy tym wszystkim masażysta jest bardzo energiczny, ale i delikatny. Można całkowicie zapomnieć o otaczającym świecie. Efekty można odczuć już po jednej wizycie (u mnie ustąpił ból karku), ale ja zafundowałam sobie jeszcze 2 zabiegi. Wrócę na pewno, kiedy będę miała jakieś kłopoty.